Oprócz tej całej wizji usłyszałam słaby przekaz od Izzy
Tene dasz radę, możliwe, że mnie więcej nie zobaczysz.
Nie. To się nie mogło tak skończyć.
Nie umieraj Izz!!!
Proszę
Nic nie poradzę
Mój mózg zaczął pracować na pełnych obrotach. W sercu czułam ból umierającej parabati. Czy mogłam jej przekazać trochę swojej siły? Czy sama ją mam?
Doszłam do wniosku że to możliwe
Wyszłam z jaskini i pobiegłam do miejsca ktòre byloby jak najbardziej podobne do tego w ktorym Izzy cierpi.
Gdy byłam na miejscu polozylam sie w pozycji w jakiej znajdowala sie Izzy.
Zamknelam oczy i przelalam w nia życie.
Życie odchodziło ode mnie. Czułam, że malo czasu mi zostało. Jednak zostawiłam trochę życia bytylko stracić przytomność na parę dni, tygodni.
Straciłam przytomność. Wiedzialam ze Izzy juz nie cierpi, ale idzie do nas. Bedzie tu za miesiac.
***
niedziela, 29 listopada 2015
czwartek, 19 listopada 2015
Od Lucyfera
Chodzę po terenach watachy nikogo nie widziałem od 2tygodni nikt nie odpowiada na me wołania po myślach przechodzą mi same czarne scenariusze. Martwię się o moich przyjaciół chciałbym wiedzieć co się z nimi dzieje. Nawet przywódzca gdzieś przepadł. Bym się ucieszył z wiadomości od ducha.
(Żyjecie ;( )
(Żyjecie ;( )
niedziela, 1 listopada 2015
Od Izzy do Tene ( Event! )
Obudził mnie piorun, a dokładniej grzmot. Burza zamieniła niebo w istne piekło. Deszcz cały czas padał, a ja nie byłam w stanie się ruszyć. Pojedyncze krople wpadaly mi we włosy, uwalniając metaliczny zapach krwi.
Poruszylam delikatnie dłonią, zyskując pewność, że nie mam w niej czucia.
Zamrugalam kolejny raz, probojac się pozbyć wody, która natretnie zasłaniala mi widok na przemoczone drzewa.
Kiedyś sądziłam, ze ból to najgorsze, co może spotkać nasze ciało. Myliłam się.
Odretwienie było o wiele gorsze. Wprawdzie mogłam ruszyć palcami, ale nie byłam ich świadoma, w środku nich tkwila jakąś niemoc wywołująca u mnie dreszcze.
Powoli zamknęłam oczy.
Zimna woda płynęła strumieniami po mojej twarzy, by za chwilę spaść na ziemie i pozwolić rosnąć wszelkim roślinom.
Była to rzecz za którą zawsze podziwialam naturę.
Ta niepewna sprawiedliwość, a raczej chłodna obojętność, bijąca od tego co od wieków daje życie.
Nie ważne czy właśnie wpadasz w depresję, masz najgorszy dzień w życiu, czy czujesz się szczęśliwa.
Deszcz i tak będzie dziś padać.
Słońce nie wyjdzie zza chmur przez godziny, nie da ci choćby promyka nadzieji.
Ale nie dlatego, że chce ci zrobić na złość. Natura nie chce ci zaszkodzić. Ani pomoc.
Jest tak... obojętna.
Nieczula.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, że tu umrę.
Zapach krwi stawał się coraz instesywniejszy, skąd wnioskowałam, że nie dość, że wczorajsze rany się nie zasklepily, to jeszcze nadal krwawia.
-Cholera. - powiedziałam do nikogo szczególnego.
Zarejestrowałam cichutki dźwięk strumyczka, stworzonego zapewnie przez ulewa.
Po kilkunastu minutach moje kończyny wyczuły zimno.
Zapewne mruknęłabym coś w rodzaju "No w końcu jakiś postęp" , ale ta zmiana wcale nie napawala mnie optymizmem.
Wcześniej nie czułam żadnych przyziemnych potrzeb, a teraz?
Było zimno. Wręcz lodowato.
Fakt, mym żywiołem był lód, lecz najwyraźniej mój organizm był tak osłabiony, że miał gdzieś co "powinno być".
Jedną z mych ostatnich myśli był fakt, że choć zachowuje jeszcze resztki świadomości, musze wyglądać jakbym była martwa.
Zresztą -zaśmiałam się w duchu - I tak zaraz pewnie będę, jakieś drapieżniki w końcu wyczują tak intensywny zapach.
Uśmiechnęłam się obłońkanczo, rozbawiona innym, bezsensowny żartem, który mój wyczerpany do granic możliwości stworzył na jawie.
(Tene?)
Poruszylam delikatnie dłonią, zyskując pewność, że nie mam w niej czucia.
Zamrugalam kolejny raz, probojac się pozbyć wody, która natretnie zasłaniala mi widok na przemoczone drzewa.
Kiedyś sądziłam, ze ból to najgorsze, co może spotkać nasze ciało. Myliłam się.
Odretwienie było o wiele gorsze. Wprawdzie mogłam ruszyć palcami, ale nie byłam ich świadoma, w środku nich tkwila jakąś niemoc wywołująca u mnie dreszcze.
Powoli zamknęłam oczy.
Zimna woda płynęła strumieniami po mojej twarzy, by za chwilę spaść na ziemie i pozwolić rosnąć wszelkim roślinom.
Była to rzecz za którą zawsze podziwialam naturę.
Ta niepewna sprawiedliwość, a raczej chłodna obojętność, bijąca od tego co od wieków daje życie.
Nie ważne czy właśnie wpadasz w depresję, masz najgorszy dzień w życiu, czy czujesz się szczęśliwa.
Deszcz i tak będzie dziś padać.
Słońce nie wyjdzie zza chmur przez godziny, nie da ci choćby promyka nadzieji.
Ale nie dlatego, że chce ci zrobić na złość. Natura nie chce ci zaszkodzić. Ani pomoc.
Jest tak... obojętna.
Nieczula.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, że tu umrę.
Zapach krwi stawał się coraz instesywniejszy, skąd wnioskowałam, że nie dość, że wczorajsze rany się nie zasklepily, to jeszcze nadal krwawia.
-Cholera. - powiedziałam do nikogo szczególnego.
Zarejestrowałam cichutki dźwięk strumyczka, stworzonego zapewnie przez ulewa.
Po kilkunastu minutach moje kończyny wyczuły zimno.
Zapewne mruknęłabym coś w rodzaju "No w końcu jakiś postęp" , ale ta zmiana wcale nie napawala mnie optymizmem.
Wcześniej nie czułam żadnych przyziemnych potrzeb, a teraz?
Było zimno. Wręcz lodowato.
Fakt, mym żywiołem był lód, lecz najwyraźniej mój organizm był tak osłabiony, że miał gdzieś co "powinno być".
Jedną z mych ostatnich myśli był fakt, że choć zachowuje jeszcze resztki świadomości, musze wyglądać jakbym była martwa.
Zresztą -zaśmiałam się w duchu - I tak zaraz pewnie będę, jakieś drapieżniki w końcu wyczują tak intensywny zapach.
Uśmiechnęłam się obłońkanczo, rozbawiona innym, bezsensowny żartem, który mój wyczerpany do granic możliwości stworzył na jawie.
(Tene?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)