Szłam terenami pełnymi krwi. Czułam w środku pustkę.
Tylko ,że teraz to nie był to smutek. To było nic. Dosłownie.
Czułam w środku pustkę. Jakby ktoś zabrał mi emocje.
Jakby...
Jakby to wszystko stało się naprawdę.
Dwie małe dziewczynki bawiły pośród ogromu roślinności. Jedna z nich miała na głowie piękny wianek pełen habrów, które rosły gdzie tylko nie spojrzeć. Kwiaty były koloru intensywnego błękitu i bardzo ładnie wyglądąły na czarnych, rozczochranych włosach.
Jako pierwszy zauważył to mężczyzna leżący w cieniu lasu. Obserwował siostry od dłuższego czasu.
I zastanawiał się dlaczego nadal nie zmienił pracy. Nie czuł się z tym dobrze. Gdzieś w głębi duszy czuł ,że zabójstwo jest najgorszym grzechem.
Ale gdyby tylko zasady moralne miałyby o tym decydować, to mężczyzna już dawno porzucił ,by ten zawód.
Wiedział jednak ,że jeśli nie będzie pracował dla Nich, jego mali chłopcy zostaną zagłodzeni na śmierć.
I tak nigdy nie byli traktowani najlepiej. Ich rodzina nie należała do najbardziej wpływowych czy poważanych.
Ot, zwykli rolnicy.
Chłopcy często wracali z głębokimi ranami, siniakami czy oparzeniami.
Jako dzieci Biednych nie mogli liczyć na lepsze traktowanie. No chyba ,że? Chyba ,że jakiś członek rodziny zacznie współpracować.
Wtedy zmienia się cała postać rzeczy. Rodzina polepsza punktacje, zwiększają się dawki żywieniowe, nagle wszystko zdaje się układać.
Tylko ,że najpierw trzeba zasłużyć...
Mężczyzna wycelował.
Rozległ się huk.
Mała dziewczynka upadła na trawę a na białej sukience pojawiły się szkarłatne plamy.
(Ciąg dalszy nastąpi )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz