Nie wiem czemu, ale nagle czułem obecność wszystkich upiorów w okolicy. Było ich dokładnie siedem.
- Uważaj. Jest ich sporo - szepnąłem do Renne.
- Dobrze... - odszepnęła.
Zamknąłem oczy i postarałem się skupić. Rośliny stworzyły baldachim nad naszymi głowami.
- To nam da schronienie. Przynajmniej na jakiś czas...
Wyjrzałem na polanę, na której przebywali nasi prześladowcy. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Rozglądały się nieprzytomnie, jak duchy zmarłych. Może czegoś szukały? Sam nie wiem... Zacząłem węszyć, uważając, żeby nie zwrócić na siebie ich uwagi. Jeden z nich był większy niż pozostałe, a na rogach miał złote ozdoby. Musiał być ich szefem. Przekrzywiłem lekko głowę.
- Spójrz... - szepnąłem do Renne.
- Przewodzi nimi...
Na moim nosie usiadł motyl. Starałem się nie kichać, ale to było silniejsze ode mnie. Kichnąłem i potwory nas zdemaskowały. Kiedy rzuciły się na nas, zaczęliśmy biec przez las. Tempestas została i zajęła się kilkoma naraz, ale reszta popędziła w gęstwinę. Renne potknęła się o coś. Szybko pomogłem jej wstać, ale jeden z demonów już pochylał się nad nami. Między nim, a naszą dwójką wyrosła kamienna płyta.
- Nic ci nie jest? - spytałem. Pokręciła tylko głową. Biegliśmy dalej.
(Renne?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz